Dlaczego?
"Zabójca z lubieżności" dokument Marcina Koszałki, czyli zmarnowane 52 minuty z życia. Tak naprawdę wystarczyło zostawić pierwsze trzy i ostatnie dwie minuty, a resztę won. 3/10
Pełna zgoda - 1/10, totalne nieporozumienie, aż się wkurzyłam, że zmarnowałam tyle czasu na taki bzdet...
szczerze mowiac, bardzo mnie rozczarowal ten ''dokument''. co to w ogole bylo? nagrania przedstawiajace podstarzalego faceta, ktorego widac wokol prostytutek czy jak mu robia dziare. i to ma byc tak zachwalany dokument o mordercy? ile tam bylo czasu poswieconego temu zagadnieniu? kompromitacja.
Zgadzam się- totalne nieporozumienie i strata czasu. Myślałem, że to będzie dokument o seryjnym mordercy... ale bardziej był to film o podstarzałym facecie chodzącym do burdelu, oglądającym filmy porno itd-po co kręcić o tym dokument? Merytorycznie było to strasznie słabe. Na większym poziomie chyba są "Pamiętniki z wakacji".
Zgadzam się, też się rozczarowałem, chyba wszystko już było tu powiedziane na temat tego "dokumentu".
Po dwudziestu minutach stwierdziłam, że lepiej pójść spać o przyzwoitej porze niż marnować czas na oglądanie, jak podstarzały facet realizuje się seksualnie. Może nie umiem dostrzec wielkiej głębi tego dokumentu.
Obejżałem do końca tylko dlatego że miałem cichą nadzieję że jakoś się 'rozkręci', coś się wyjaśni. Nic z tego. Dokument kompletnie o niczym, więcej można było wynieść z opisu niż z samego filmu. No, może pierwsze paręnaście minut i ostatnie 2 były o czymś konkretnym. Niestety całościowe podsumowanie filmu można zawrzeć w jednym słowie - "chujnia"
Mnie się bardzo podobał. Film b. dobry i wymagający. trzeba się trochę wysilić żeby dostrzec. To nie jest film o seryjnym mordercy, raczej o seryjnej fascynacji...
Gratuluje autorowi podjęcia tematu
No i co dostrzegasz niezwykłego w tym filmie? Bardzo dobre to były napisy końcowe, bo świadczyły o tym, że gniot dobiega końca.
Prezentacja seryjnego mordercy powinna być pogłębiona i stanowić istotę. Co mnie interesuje pisarz i jego seksualne fiksacje? Nawet jeśli jedno łączy się z drugim, to jest to za mało, aby usatysfakcjonować widza. Zazwyczaj w dokumencie nawet fabularyzowanych oczekuje się faktów oraz emocji, które się ze sobą wiążą. A tutaj wszystko to znika w gąszczu bezsensownych i niewiele wnoszących wstawek erotycznych. Przez większość filmów autor próbuje nas przekonać do osoby głównego bohatera. Tenże wcale nie jest ciekawy, wyczuwam pozę i nieszczerość zachowań. Tak jak w filmie - przerost formy nad treścią. Tak naprawdę "Zabójca z lubieżności" sprowadza się do jednej tezy wygłoszonej przez pisarza - najpierw oszukałem (użył chyba słowa "wkręciłem") seryjnego mordercę, a teraz robię w konia Was. I jeśli o to chodziło, to się udało. Zostaliśmy wkręciliśmy w bezwartościowy film, stratę czasu, przereklamowaną wydmuszkę. Nie i jeszcze raz nie!
Nie ma obowiązku obejrzenia filmu do końca. Ale rozumiem że obejrzaleś z ciekawości, tylko Cie zawiódł. To w końcu subiektywne spojrzenie i ryzyko autora jak pokazać temat. Poznałem historię Knychały, podobnie jak innych polskich i zagranicznych 'seryjnych'. Schemat się powtarza, podobnie jak motywy i konsekwencje. Nie o to chodzi w tym filmie, myślę. To nie jest portret ani wiwisekcja mordercy. Koszałka pokazuje 'wirusa' fascynacji, opętania. Facetowi w czapce imponuje morderca. Jednocześnie jest pozerem, udaje całe życie. Oczywiście, że tak. Bo próbuje być kimś innym. Oszukał Knychałę, oszukuje siebie podobnie jak kobiety z którymi plącze relacje. Lubieżnośc -to emocja. A morderstwo to morderstwo. Chyba w filmie chodziło o to żeby pokazać jak się tli ukryte pod czapką....
Zauważ jednak, że film był reklamowany jako "historia spotkania Joachima Knychały - śląskiego wampira, czekającego na wyrok śmierci seryjnego zabójcy na tle seksualnym - z Edwardem Kozakiem, byłym dziennikarzem telewizji" i tej płaszczyzny spotkania było tam najmniej. Za to wiwisekcji erotomana, który gdzieś tam spotkał w przeszłości seryjnego mordercę - za dużo.
Lepiej by było gdyby pan Koszałka nakręcił film fabularny o Knychale rezygnując ozdobników, koncentrując się na treści. Myślę, że wszystkim wyszłoby to na dobre.
Powiem inaczej - widzowie liczyli raczej na historię mordercy, której się nie doczekali. Stąd rozczarowanie.
Ta sentencja reklamowa myląca i niepotrzebna, bo wprowadza w błąd.
Spotkanie Knychały i Kozaka to inna historia i też jest o tym film.
A przy okazji- Marcin Koszałka realizuje właśnie w Krakowie film fabularny dotyczący tej tematyki, (tytuł roboczy "Czerwony pająk", Trwają zdjęcia.
Spotkałam się właśnie z takim opisem filmu, więc ostatecznie trochę mnie rozczarował. Przyznam szczerze, że nie do końca zrozumiałam, co twórca chciał widzowi powiedzieć/pokazać. Poczytałam wywiady i natknęłam się na wypowiedź Marcina Koszałki:
"To film o ludzkiej lubieżności, o tym, że w każdym z nas jest ciemna strona, tylko zatuszowana. W jakiś sposób ci seryjny mordercy bardzo nas intrygują – tak mężczyzn, jak i kobiety. Istnieje w nas perwersyjna fascynacja czymś, co jest złe, przekroczeniem pewnych granic. Ale nie przekraczamy tej rzeki Rubikon, którą przekroczył Knychała i jego koledzy. Oni osiągali maksymalną żądzę seksualną, orgazmy tylko podczas zabijania kobiet. Seks ich zupełnie nie interesował. Powiem szczerze, że taka ochota pójścia do końca jest w wielu z nas, tylko blokowana przez kulturę, tradycję, wartości etyczne. I to jest o tym film. O żądzy." (http://lovekrakow.pl/artykuly/fascynuja-nas-mordercy-rozmowa-z-marcinem-koszalk a_178.html)
Bardzo ładnie powiedziane, ale ja tego w filmie niestety nie widzę/ nie wyczuwam.
Ciekawy punkt widzenia @Krum. Mimo wszystko, sam Kozak twierdzi, że materiał został mocno wyreżyserowany.
Beznadzieja i strata czasu. Jest brakiem to przyzwoitości nazywać "to" dokumentem. ie dość, że zmarnowałam czas, to jeszcze pozostał niesmak, by chyba nie tak powinno to wyglądać.
Każdy widz jest 'reżyserem' i wie jak powinnno to wyglądać. Zatem proszę nie marnować czasu...
film świetny formalnie, zrealizowany doskonale, mroczny i wciągający, zachęcam szczególnie podczas Krakowskiego
Festiwalu filmowego gdzie będzie reprezentował Polskę w konkursie międzynarodowym.
Ja właśnie nie potrafię ocenić na 1, bo cenię Koszałkę, ale ten dokument mnie wkurzył i miałam dokładnie poczucie zmarnowanego czasu i energii na oglądanie go. Po pierwsze, relacja z Knychałą to jakiś poboczny i zupełnie tutaj nieistotny wątek, po drugie, Kozaka odarto z jakiejkolwiek tajemnicy, która się wokół niego unosiła. Wiem, że sam bohater zapewne zgodził się na to, ale trafiłam na takie jego oświadczenie:
Informuję uprzejmie, że nie mam nic wspólnego z paranojami reżysera, z nudów,a może ciekawości , na jego prośbę wcieliłem się, zagrałem postać. Wynajął klub go-go, obwoził mnie po dyskotekach, wymyślał scenki i teksty różne do zagrania. Nawet zatrudnił statystkę do zagrania mi żony ! Moje erotyczne czaty były z podstawionymi osobami, nawet tancerki erotyczne to były aktorki...
Było miło i światowo filmowo ale powiem szczerze - tak naprawdę nie fascynują mnie psychopaci Knychała i Koszałka. Kiedyś podejmowałem takie tematy, jak to w ciągu ponad 40 lat pracy dziennikarskiej bywa, różne rzeczy robiłem, ale bez takiej psychologii – patologii !
Niestety popełniono tu kilka niegodziwości i oszustw.
Za pewne nadużycie uważam klasyfikację "dzieła" - jako dokument.
Taki został zgłoszony na Festiwal i wyemitowany w TVP 2. Tymczasem jest to swobodna konfabulacja pana Koszałki wokół tematu zabijania, podszyta jego erotycznymi fobiami .
Pan Koszałka manipulował też faktami, pod swoje tezy, np. książkę Pamiętniki Wampira napisałem dopiero w 2003 roku a więc nie mogła mi przynieść sławy w 1982. Zrobił tez ze mnie b. dziennikarza, zapomnianego i nieszczęśliwego, który chce wyplynąć znowu na Knychale.
Jestem aktywnym dziennikarzem, mieszkam na ogół we Frankfurcie am Main, pisze w polskojęzycznym Info & Tips. Jestem zadowolony z życia i nie odczuwam starości, mam dopiero 66 lat.
Innym poważnym nadużyciem, jest wykorzystanie przez pana Koszałkę fragmentów mojego filmu z 1983 roku Jekyll i Hyde.
Powycinał sobie co tam chciał, zeznania Knychały, żony, itp. bez podania źródła .
Także zmontował materiał bez mojej wiedzy, nie widziałem go przed emisją, a wypadało pokazać go chyba głównemu aktorowi?
Teraz od zakończenia zdjęć, od października 2012 unika mnie i ucieka przede mną .
Taki to jest ten wielki twórca polskiego filmu dokumentalnego, ha! ha!
Edi Kozak
Edek.kozak@interia.pl
Kamień spadł mi z serca, że pan Edi nie jest tak dwuznaczny, jak przedstawił go Koszałka, ale z drugiej, stawia mi to dokumenty Koszałki pod sporym znakiem zapytania.